OKO CYKLONU

PROGRES WSTECZNY TOM 2

"oko cyklonu" TOM II PROGRES WSTECZNY

Drugi tom serii „Progres wsteczny” historii alternatywnej – rozpoczyna się tam, gdzie teoretycznie mogła się skończyć historia prawdziwa w 1941 roku. W tym miejscu zaczyna się przygoda z całkowicie inną historią, niż tą, którą znamy. Żeby zaszło to, co napisałem, potrzebny był całkowicie odmienny splot wydarzeń i decyzji. Zmieniają się priorytety i zawiązywane są nowe sojusze. Już nic lub prawie nic nie dzieje się jak w historii. Fronty wędrują, gdzie chcą i trafiają w miejsca, o których nie słyszeliśmy. Polska racja stanu wyrażana przez bohatera związanego z polityką międzynarodową jest zagmatwana i posiada tajemnicze sprzeczności. W talii kart pozostają nam tylko ci sami bohaterowie – zarówno wyimaginowani, jak i prawdziwi – pojawiający się od czasu do czasu

KILKA SŁÓW

PRZECZYTAJ FRAGMENT

Inżynier Adam Kubaczka awansował w hierarchii przedsiębiorstwa. Oddany do użytku rok temu ciąg hal produkcyjnych w zasadzie był samodzielną fabryką do jego dyspozycji. Nadzór inżynierski, techniczny i przede wszystkim konstruktorski także należał do Kubaczki. To jego zaangażowanie i upór doprowadziły do powstania prototypu, a następnie czołgu 14TP. Dopiero pojawienie się tego modelu ujawniło niewykorzystane możliwości poprzednika, czyli 10TP, którego nadal rozwijano w mniejszych zakładach.

– Co pan znowu z tą armatą przeciwlotniczą siedemdziesiąt pięć milimetrów? – pytał Kubaczka inżyniera odpowiedzialnego za uzbrojenie platformy bojowej, jak nazywano nieuzbrojony pojazd.

– Sprawdza się na polu walki. Brygady kawalerii pancernej chwalą tę broń.

– Jak długo jeszcze? Kiedy przewiduje pan pojawienie się nowych sowieckich pojazdów pancernych, których nasza armata już nie pokona?

– Nie mamy informacji ze strony wywiadu. – Odpowiedź typowa dla osób nieumiejących przewidywać przyszłości.

– Nie mamy, bo może Sowieci dobrze się kryją ze swoimi planami. Czemu nie podoba się panu niemiecka achtacht albo coś większego?

Dyskusja toczyła się wokół powracającego od czasu do czasu tematu awarii lufowni. Niemieckie maszyny się nie sprawdzały i fabryczni eksperci dojrzewali do decyzji o przekonstruowaniu maszyn. Samych luf trzeba było wykonać przynajmniej dziesięć na dzień: pięć przeznaczano dla dziennej produkcji czołgów, dwie pozostawały w zapasie, kolejne dwie szły dla dział samobieżnych, a pozostała – jako artyleria przeciwlotnicza. Produkcja zaspokajała tylko bieżące potrzeby. Nie pozwalała planować niczego więcej, a przestoje dobijały i tak napięte programy produkcyjne. Obecna awaria trwała już trzeci dzień i zanosiło się na to, że lufownia ruszy dopiero jutro. Inżynier sprzeczający się z Kubaczką zasadniczo miał rację, ale ten wolał nie improwizować i absolutnie nie zgadzał się na zamontowanie słabszego uzbrojenia.

– Siedemdziesiątki piątki na moim Czternaście-TP to profanacja. Ten czołg może dużo więcej – argumentował Kubaczka. – Nie możesz ruszyć swoich techników?

– Adam… – Mimo kłótni byli dobrymi znajomymi, więc uzbrojeniowiec mógł sobie pozwolić na mówienie do głównego inżyniera po imieniu. – Tu nie mamy do czynienia z awarią przypadkową, tylko systemową. Ciągadło, koło zamachowe i gładzielnica są niedoszacowane. One będą pękać, uszkadzać maszyny, a nawet prowadzić do wypadków.

Nowe, wzmocnione silniki zawyły i maszyna ruszyła. Turzański rozpoczął kołowanie pasem transportowym na początek pasa startowego. Na bocznej drodze zobaczył Stanieczka, który właśnie dotarł do hangaru. Szkoda, że nie mogli się spotkać wcześniej, ale inżynier najpierw był zajęty, a potem musiał wyjechać do pobliskiego zakładu lotniczego po ważne elementy innego płatowca. W słuchawkach otrzymał zgodę na start. Teraz silniki zaryczały donośnie. Samolot nie był specjalnie obciążony, więc oderwał się od betonowego pasa niczym piórko. Drewniana torpeda sterczała pod brzuchem, w jej przypadku nie miał znaczenia ciężar, lecz jakość przyrządów celowniczych. Turzański wykonał parę przelotów. Najpierw nabrał wysokości, a potem nagle obniżył pułap i zwolnił torpedę na specjalnie przygotowanym poligonie. To zadanie przebiegło poprawnie. Potem znowu nabrał wysokości i wykonał zaplanowaną serię manewrów. Nie zauważył żadnych nieprawidłowości i zgodnie z wcześniejszym planem zawrócił nad lotnisko. Wtedy otrzymał kolejne zadanie. Miał się obronić przed angielskim dwusilnikowym samolotem wielozadaniowym, który już skrywał się gdzieś w powietrzu, pomiędzy chmurami. Kapitan miał latać nad lotniskiem i je osłaniać, jego przeciwnik zaś miał spróbować go zestrzelić.

Ryś od dłuższego czasu kręcił koła nad lotniskiem, a pilot wypatrywał wroga. Przeciwnik w samolocie DH-98 Mosquito nie rzucił się od razu na swój cel. Trochę trwało, zanim Turzański zobaczył maszynę. Tamten, wykorzystując wysoki pułap, zbliżał się od strony ogona, ale kapitan nie zamierzał pozwolić na łatwe podejście. Zostało mało czasu na reakcję, więc skracając kąt, wykręcił w swoje prawo, żeby wróg musiał wykonać ciaśniejszy skręt. DH-98 również zaczął ścinać w prawo, ale Turzański przyśpieszył i schodził mu z celownika. Wreszcie samoloty przecięły swoje tory lotu. Ryś się wzbijał, ale to samo robił przeciwnik. Promień skrętu był w obu przypadkach podobny. Obaj piloci wiedzieli, że walka kołowa dwóch dwusilnikowych samolotów nie ma większego sensu, a ich największy atut stanowiły prędkość i siła ognia. Zatem obaj zyskiwali na wysokości.

Jedyne, na co nie mogli sobie pozwolić, to utracenie przeciwnika z pola widzenia. Obaj mogliby już zawracać, ale widać było, że przewaga wysokości jest ważniejsza. Próbowali się rozpoznać, będąc na dziesięciu tysiącach, bo kończyły się opcje.

Turzański wyobrażał sobie dogodny moment do ataku, ale przeciwnik znajdował się na razie zbyt daleko i miał niedogodną pozycję. Kapitan chciał, aby wszystko odbyło się tak, jak sam się nauczył, według wypracowanej doświadczeniem taktyki. Podlecieć szybko, wykorzystując moc silników, oddać pełną serię z małego dystansu i odskoczyć.

Samoloty zawracały. Siła ognia, zwrotność, prędkość i opancerzenie były zbliżone. To był bardzo wyrównany pojedynek i kapitan wiedział, że tamten pilot zmarnował pierwsze podejście oraz zaprzepaścił efekt zaskoczenia. Od tej pory mieli równe szanse. Najpierw polecą naprzeciw siebie na maksymalnym pułapie, a następnie rozpocznie się walka kołowa, co oznaczało, że DH-98 zyska nieznaczną przewagę. W zasadzie przy podobnych umiejętnościach przeciwnik nie będzie w stanie wykorzystać atutów. Tym samym walka kołowa nie powinna przynieść rozstrzygnięcia.

Samoloty zawracały. Siła ognia, zwrotność, prędkość i opancerzenie były zbliżone. To był bardzo wyrównany pojedynek i kapitan wiedział, że tamten pilot zmarnował pierwsze podejście oraz zaprzepaścił efekt zaskoczenia. Od tej pory mieli równe szanse. Najpierw polecą naprzeciw siebie na maksymalnym pułapie, a następnie rozpocznie się walka kołowa, co oznaczało, że DH-98 zyska nieznaczną przewagę. W zasadzie przy podobnych umiejętnościach przeciwnik nie będzie w stanie wykorzystać atutów. Tym samym walka kołowa nie powinna przynieść rozstrzygnięcia.

– Widzę tego gnoja.
– Zabij.

Pocisk z armaty trafił gdzieś w pobliżu stanowiska z ukrytym działem. Nie trafiono, ale działo już więcej się nie odezwało. Podobnie było w większości przypadków. Nowatkowski rozejrzał się przez peryskop. Na razie nie zauważył zniszczonych własnych czołgów, ale to nie znaczyło, że któregoś nie ominął.

– Rowy przeciwpancerne!
– Zdetonujcie kilka przecinek! Piechota niech zrobi nam przejście, bo wystrzelają nas tu w końcu!

Piechota w pojazdach PZInż 222 podjechała do zapór i zaczęła zakładać ładunki. Rosjanie z początku nie zauważyli albo nie zrozumieli ruchu Polaków, ale już po chwili starali się zatrzymać natarcie. Mimo sporych strat piechota wysadziła przejścia przez rowy. Czołgi zaczęły się przedzierać przez przeszkodę. Piechota w tym czasie robiła następne przejścia.

Rosjanie na pewno nie oddadzą miasta łatwo i przyparci do muru będą walczyć jak lwy. Nowatkowski był pewny przełamania na głównym kierunku natarcia, ale duża przestrzeń po jego prawej stronie – las – mogła skrywać niespodziankę. Rosjanie nie skorzystali jednak z dogodności terenowych i nie skoncentrowali tam żadnych sił mogących kontrować uderzenie Polaków. Mimo to Nowatkowski, który dowodził całym uderzeniem, wysłał w podejrzany rejon szwadron lekkich czołgów 4TP. Zdziwił się postawą Rosjan, ale cóż było robić. Wydał rozkaz do dalszego szturmu miasta. Pośpiech był wskazany, ponieważ odepchnięci Sowieci już próbowali zgromadzić siły do kontruderzenia.

Pierwsze ruszyły 10TP. Pułkownik na samą szpicę wystawił brygadę mającą na stanie najnowszą wersję tego pojazdu, wyposażoną we wzmocniony przedni pancerz z niemieckiej stali. Musiał przyznać w duchu, że ten typ sprawował się trochę lepiej niż wcześniej wyprodukowane maszyny. Rosjanie ze zwykłych dział przeciwpancernych bardzo często rykoszetowali. Nowatkowski znowu liczył na łut szczęścia.

ZAMÓW JUŻ DZIŚ

    SPRAWDŹ TEŻ

    Daj się zaskoczyć, czymś czego jeszcze nie było.

    PAWEŁ FAMUS