SZCZYNŚCIORZ
Seria Szczynściorz Tom I
Seria Szczynściorz Tom I
"SZCZYNŚCIORZ"
Młody mężczyzna, przypadkowo lub nie, trafia na artefakt przemienienia na rynku w Cieszynie. Z tą chwilą otrzymuje dar, a wraz z nim zadanie do wykonania. Na razie jest zbyt słaby, żeby cokolwiek przedsięwziąć. Wpierw musi poznać i zrozumieć nowego siebie, dotrzeć do sedna, ukrytego w magicznym Krakowie. Wokół niego pojawiają się wrogowie żądni przejęcia jego mocy. Na szczęście równie szybko pojawiają się przyjaciele, którzy za wszelką cenę starają się mu pomóc. Świat Szczynściorza dzieje się tuż obok świata ludzi niemagicznych – normalniaków. Magowie oraz istoty magiczne nie wchodzą ludziom w drogę. Nie oznacza to jednak, że sami nie borykają się z prozaicznymi problemami. W końcu oni również posiadają uczucia i marzenia. Cykl Szczynściorza to urban fantasy z odrobiną swojskości. Wprawny czytelnik znajdzie tu także subtelne wpływy wszędobylskiej słowiańszczyzny.
FRAGMENT KSIĄŻKI
Chłopak, wcześniej zdradzający oznaki pośpiechu, teraz stał zwrócony w stronę
kościoła Świętej Trójcy. Zachary nie spuszczał go z oczu i uszu. Podróżnik jakby czegoś
stamtąd wypatrywał. Tak, może sobie przypomina, w którą stronę odszedł lodowiec ponad
dziesięć tysięcy lat temu. Łagodny wiatr odchylił mu gęste blond włosy, a spod grzywy
odsłonił błękitne oczy. Czemu Powracający zawsze wygląda podobnie?
Nagle chłopak zwrócił się twarzą ku ogródkom. Zachary momentalnie usiadł, żeby
uniknąć wykrycia. Podróżnik może i jest słaby, nadal jednak mógł być niebezpieczny.
Obserwując chłopaka, Zachary spostrzegł, że jego aura wzmocniła się i już przeszła
pierwszą przemianę. Niedobrze, może teraz Podróżnik będzie mógł widzieć aury, a aura
Zacharego była mocna, przy tym cholernie czytelna i jednoznacznie zła.
Kryształowy talizman ochronny zaczął wibrować w kieszeni obserwatora. Niedobrze.
W granicę Księstwa Cieszyńskiego weszło na raz kilka istot magicznych. W zasadzie żadna
nie sprzyjała Zacharemu, chciał sam wykończyć Podróżnika, ale wydawało się, że znajdzie
się paru chętnych o podobnych zamiarach. Będą przeszkadzać słudze Pana, to pewne.
Chłopak otrząsnął się i ruszył w kierunku ulicy Głębokiej. Zachary rzucił na stolik
monetę pięciozłotową w nowych złotych polskich i poszedł arkadami za Podróżnikiem. Nie
uszli jednak daleko, ponieważ student wszedł do księgarni. To nawet dobrze, sługa Pana
będzie mógł się przyjrzeć ofierze przed wyrokiem. Zabicie Podróżnika to wielka nobilitacja w
zastępach, a jeśli spojrzy mu wcześniej w oczy, to nagroda będzie nieporównywalnie
większa. Może stanę się pierwszym sługą Pana – rozczulił się.
Wszedł za studentem do księgarni. Pyzowata dziewczyna, wyglądająca na trochę
więcej niż dwadzieścia lat, spojrzała na Zacharego, ale po sekundzie odwróciła wzrok, jakby
poczuła nagły ból. Drzwi zaskrzypiały, jednak mężczyzna ruchem kciuka uciszył je – nie
musiały tak ostentacyjnie przypominać furtki do piekła.
Student wszedł na antresolę. Wisiały tam obrazy cieszyńskich mistrzów i mapy.
Zachary podejrzewał jednak podstęp i postanowił, że będzie się przemieszczać pod
balkonem w taki sposób, żeby chłopak go nie zobaczył. Wreszcie student zszedł z antresoli.
Sługa Pana schował się za półką z książkami dla dzieci. Może mógłby zobaczyć aurę oraz
wyciągnąć Zacharego spomiędzy książek, ale musiałby wiedzieć, jak to zrobić. W końcu miał
szansę przyjrzeć się nowej wersji Podróżnika. Nic ciekawego. Chłopak, jakich wielu.
Jeszcze przed jedenastą sześć pierwszego kwietnia tysiąc dziewięćset
dziewięćdziesiątego szóstego roku ten człowiek był pełen nadziei i pomysłów na otwierające
się przed nim życie. Od paru minut ma jednak inne cele i im głębiej zacznie wchodzić w
świadomość Powracającego, tym bardziej będzie ku tym celom dążyć. Zachary musi skrócić
jego cierpienia.
Okazja trafiła się po chwili. Chłopak wyszedł z księgarni i ruszył Głęboką w dół, ale
gdzieś w połowie drogi nagle skręcił w ulicę Kominiarską, która łączyła główny trakt
handlowy miasta z placem, na którym stał Teatr im. Adama Mickiewicza.
Zachary postanowił zaatakować. Zaklęcie ostrza poszybowało w stronę ofiary, ale ta
w ułamku sekundy wykonała gest dłonią, palcami, coś jakby odganiała się od
wszędobylskich much, i pomiędzy agresorem a ofiarą pojawiła się membrana, która zmieniła
ostrze w powiew wiatru. Zachary zasłonił się lustrem niewidzialności. Normalny mag przejrzy
takie lustro, ale Podróżnik jest całkowicie świeży. Nie powinien nic widzieć. I nie
widział, przystanął, jakby się nad czymś zastanawiał, a potem szybko odwrócił się na pięcie i
poszedł dalej. Zachary musiał poczekać na inną okazję.
Tymczasem kryształowy amulet pochodzący jeszcze z czasów przedlodowcowych dał
znać, że nieoczekiwani i raczej nieproszeni goście dotarli już do miasta.
Obserwator wrócił na ulicę Głęboką i idąc koło muru oporowego, muskał go delikatnie
opuszkami palców i ostrymi jak igły szponami. Łączył się z przyrodą i miastem, czytał je.
Goście, choćby chcieli zasłonić się magią, nie mogli dorównać demonowi, słudze Pana, w
namierzaniu istot magicznych i wszelakich innych.
Pierwszą wyczuł Szaloną Skazę, wiedźmę tak zdegenerowaną, że nawet on powinien
zejść jej z drogi. Menda wcale się nie przejmowała, czy w mieście są magowie albo czy jest
ono zabezpieczone czymś w rodzaju pieczęci lub talizmanu. Zmaterializowała się w butiku
pod laubami. Wybrała sobie przyciągający wzrok kostium, a potem wmówiła sprzedawcy, że
towar jest zapłacony. Człowiek miał szczęście, w końcu mógł już nie żyć.
Drugi do miasta przybył wysłannik loży magicznej z Krakowa, nadprzyrodzony
policjant Jaro Dzida. Niezbyt lotny, ale wystarczająco pomysłowy, żeby przysporzyć
kłopotów. Dziwne, że zdążył przed wysłannikiem loży z Pragi. Te dwie organizacje
zawsze kłóciły się o prawa do Śląska. Jaro, zaraz po przybyciu przy pomocy drutów
podających napięcie pociągom elektrycznym w rejon popadającego w ruinę cieszyńskiego
dworca kolejowego, nałożył na miasto pieczęć bezpieczeństwa. Zachary wszystko to
wyczuwał, dotykając murów kamienic i jednocześnie z wibracji
krystalicznego amuletu. Zaczynało być ciekawie.
Zachary przestał obserwować Szaloną Skazę, ta zasłoniła się jakąś magią wyższego
rzędu. Nie chciał łamać jej zaklęć, bo mógłby zwrócić zbyt wcześnie na siebie uwagę. Jaro
Dzida na razie też nie złapał tropu. Pewnie pójdzie na rynek i będzie odprawiać magię
wsteczną, żeby namierzyć i zobaczyć to, co się wydarzyło. Najważniejsze pytanie brzmiało:
czy loża krakowska zechce chłopaka żywego, czy martwego. Ostatnio Podróżnik przeorał im
miasto i wytrzebił zwolenników, ale to było dwieście lat temu. Z tym że oni są pamiętliwi.
Kryształowy amulet nadal wibrował. Do miasta zbliżali się następni ryzykanci,
przynajmniej kilku. Sługa musi w jakiś sposób napuścić ich na siebie, licząc, że wyrżną się
sami.
Teraz to poczuł. Wylądował kolejny policjant. Tym razem Czech z Pragi, wysłannik
tamtejszej loży. Rozpoznał go jako Honze Potupila, ale pieczęć Jary obejmowała już
podzielone granicą i rzeką miasto. Potupil wszedł zbyt pewny siebie i pułapka Jary
zadziałała. Zaklęcie było wredne, a Honza za późno się zorientował. Magia pułapki
wtargnęła mu głęboko w głowę.
Loża z Pragi nigdy nie posiadała czarów mocniejszych niż ta w Krakowie. Ludzkie
bajania o tym, że Praga była mocna w czarnoksięstwie, nie wytrzymywały konfrontacji z
rzeczywistością. Już za ostatnich Piastów to Kraków był stolicą czarnej magii na starym
kontynencie.
Honza wyszedł na pierwszy peron i zatrzymał się jak wielu pasażerów oczekujących
na przyjazd rychlika. Nikt nie zwrócił uwagi na jego nieobecny wzrok – magiczna pułapka
z diabelską precyzją zdejmowała z niego wszelkie zaklęcia ochronne, aż wreszcie stał się
tylko człowiekiem. To wystarczyło, żeby zobaczył swoją niemoc, swój żałosny na tym świecie
pobyt i ta właśnie rozpacz rzuciła go pod ciężkie stalowe koła pociągu kończącego bieg na
peronie. Motorniczy nie był w stanie zatrzymać pojazdu i koła zmieliły resztki po wysłanniku z
Pragi. Podprogowy huk, słyszalny tylko przez przyzwyczajone lub wrażliwe uszy, świadczył o
tym, że jego magia pękła na zawsze. Prawdopodobnie w tym momencie w Pradze już
wiedzą, że ich wysłannik zawiódł.